Cześć Dziewczyny, makijaż makijażem, ale nie od dziś wiadomo, że bez dobrze wypielęgnowanej skóry nic nie będzie wyglądać 'flawless'. Dlatego od pewnego czasu bardziej zwracam uwagę na to co, jak i kiedy aplikuję na twarz, aby móc stopniowo zmniejszać ilość nakładanych kosmetyków kolorowych... Od niedawna w Poznaniu możemy dostać pełen asortyment w stacjonarnym sklepie The Body Shop w galerii Posnania i oczywiście postanowiłam zrobić 'małe' zakupy w celu zorientowania się, czy warto. Dziś chciałabym skupić się na jednym z moich nabytków - kremie do twarzy z linii Olis of Life. Podstawowe pytanie brzmi 'Czy jest wart swojej ceny?'.
Opakowanie. Produkt kupujemy zapakowany w kartonik, więc mamy pewność, że nikt go przed nami nie otwierał. Znajdziemy na nim również trochę informacji. Sam krem zamknięty jest w naprawdę solidnym szklanym słoiku z plastikową nakrętką. Od razu mówię - opakowanie do mnie przemawia. Jest wygodne, eleganckie i ciężkie, a nie od dziś wiadomo, że to wpływa na odbiór kosmetyków (w myśl zasady 'cięższe=droższe=lepsze'). Z przyjemnością postawiłam go na szafce nocnej, a to żółte szkło i złota naklejka pięknie komponują się z resztą wystroju (czy ja już przesadzam?!). Słoiki niestety mają to do siebie, że krem wybieramy z środka palcem, przez co wprowadzamy tam bakterie, ale przy zachowaniu odpowiedniej higieny jestem w stanie to przeboleć.
Konsystencja jest bardzo lekka, właściwie to połączenie odrobiny kremu z żelem. Mogłoby się wydawać, że na zimę będzie za lekka, w końcu okres grzewczy i suche powietrze doprowadzają suche skóry do szału. Dla mnie jest jednak idealna - lekka, łatwo się rozprowadza, przynosi ulgę po wieczornym oczyszczaniu, a jednocześnie tworzy na skórze nietłustą warstwę, która w minimalnej ilości pozostaje tak do rana. Krem jest średnio wydajny. Kupiłam go na samym początku listopada i przy codziennym używaniu przez półtora miesiąca została mi trochę ponad połowa, a mamy tutaj większą pojemność, bo aż 80 ml. Kolor jest delikatnie żółty. Zapach jest rewelacyjny - delikatnie ziołowy, a to jest to, co tak lubię w kosmetykach. Wyczuwam w nim wyraźnie lawendę, rumianek, rozmaryn. Nakładanie go wieczorem właśnie przez ten zapach staje się jeszcze przyjemniejsze.
Działanie kremu mogę już zauważyć, gdyż bardzo rygorystycznie podchodzę do pielęgnacji wieczornej i nakładam go codziennie od półtora miesiąca. Przede wszystkim skóra jest miękka w dotyku, gładka, sprężysta i ukojona. Zmniejszyły mi się zaczerwienia, nie mam problemu tzw. 'suchych skórek' przy makijażu i strefa T także na tym zyskała, bo nie świecę się tam tak w ciągu dnia. Skład tej linii opiera się na mieszance 3 olejów znanych z wyjątkowych właściwości regeneracyjnych i rewitalizujących skórę: olej z nasion czarnego kminu z egipskiej Doliny Nilu (antyoksydanty), olej z nasion kamelii z wiecznie zielonych drzew w Chinach (kwasy tłuszczowe) oraz olej z owocu dzikiej róży z Chile (kwasy omega 3 i 6). W kremie na noc znajdziemy jeszcze olej z oliwek, majeranku, rozmarynu, rumianu szlachetnego, skórki z gorzkiej pomarańczy, lawnedy. Niestety substancje zapachowe są w połowie składu, a większość olejów zaczyna się właśnie po niej, ale po analizie w analizatorze składów kosmetycznych (TUTAJ) nic niepokojącego nie rzuciło mi się w oczy poza dimetykonem na początku, który może zapychać, więc osoby szczególnie wrażliwe powinny mieć to na uwadze. U mnie nic negatywnego ze skórą się nie zadziałało. W skład linii wchodzą jeszcze: skoncentrowany balsam/tonik do twarzy, intensywnie rewitalizujący olej do twarzy, intensywnie nawilżający żel-krem do twarzy, krem po oczy.
Cena: 139 zł; 80 ml; sklepy stacjonarne The Body Shop (lista sklepów TUTAJ)
Podsumowując, polecam ten krem szczególnie posiadaczkom cer mieszanych i tłustych, bo dużo tu składników normalizujących wydzielanie sebum jak np. olejki z lawendy, gorzkiej pomarańczy czy rozmarynu i rzeczywiście można to zauważyć. Osoby z bardzo suchą lub wręcz odwodnioną skórą mogą czuć niedosyt w kwestii odżywienia. U mnie krem świetnie spisuje się teraz, ale na lato będzie jeszcze lepszy, dzięki swojej lekkiej konsystencji. Cena jest wysoka, ale w TBS jest co chwilę jakaś promocja (sama kupiłam go podczas akcji 2+2) i wtedy taki zakup nie boli aż tak mocno. Odejmuję punkt za silikon w składzie i substencje zapachowe, bo za taką cenę wolałabym, aby był nieco lepszy.
The Body Shop odświeżyło asortyment i zmieniło wystrój i od razu widać większe zainteresowanie Polek. Sama wcześniej niewiele od nich kupowała, a teraz naprawdę mnie zainteresowali.
Co Wy o tym sądzicie?
Pozdrawiam, Marta
nigdy nie byłam w TBS, w sumie nie mam u siebie w okolicy ;)
OdpowiedzUsuńoj teraz warto, w środy mają zawsze jeden produkt w bardzo okazyjnej cenie i można w ten sposób wyhaczyć coś fajnego :)
Usuń