Cześć Dziewczyny, Sylwester już za chwilę, więc pomyślałam, że nie będzie już lepszego momentu, aby pokazać na blogu moje odkrycie ubiegłego roku, które każdy makijaż pozwala przeistoczyć w coś niebywałego, co nie pozostaje niezauważone, a wymaga minimum wysiłku. Mowa dzisiaj będzie o eyelinerach brokatowych, ale nie byle jakich, lecz o samych Heavy Metal od Urban Decay, czyli najlepszych w swojej kategorii. Jeśli jesteście ciekawe, dlaczego aż tak dobrze je oceniam zapraszam dalej...
Opakowanie jest wykonane z plastikowej i metolowej części. Plastik jest przezroczysty, więc nie dość, że od razu widać z jakim kolorem mamy do czynienia to jeszcze na bieżąco monitorujemy zużycie. W sklepie kupujemy je jeszcze dodatkowo w kartoniku, dzięki czemu mamy pewność, że nikt go wcześniej nie używał. Na jednym boku kartonika jest pasek z odpowiadającym kolorem brokatu - mała rzecz a mnie ucieszyła, no i miałam pewność, że dostałam w sklepie kolor o jaki prosiłam. Pędzelek jest syntetyczny i ma długość idealną - nie za długi, nie za krótki. Łapie odpowiednią ilość drobinek i pozwala namalować precyzyjną kreskę.
Konsystencja jest żelowa, a w środku znajduje się dużo drobinek brokatu o jednakowej wielkości, jednak ich kolor zależy od wersji - niektóre np. złota zawiera wyłącznie złote drobiny, ale już turkusowa ma kilka odcieni w sobie. Żel po chwili od nałożenia zastyga i nie rusza się aż do czasu demakijażu i to największa przewaga tych eyelinerów nad innymi, z którymi miałam do czynienia - ich trwałość. Dodatkowo na uwagę zasługuje fakt, że nie żel nie niszczy wcześniej nałożonego makijażu np. cieni czy innych eyelinerów. Eyelinery te są wydajne i to bardzo, ale myślę, że to nikogo nie zdziwi, bo nie wszyscy będą po nie sięgać codziennie :) Kolory jakie posiadam z siedmiu dostępnych to złoto (Midnight Cowboy), srebro (Glam Rock), fiolet (ACDC) , turkus (AMP) i to turkus jako jedyny z tych czterech ma różnokolorowe drobinki - niebieskie, zielone i srebrne oraz podobnie jak ACDC zatopione są w żelu, który ma odrobinę koloru, co można zobaczyć na zdjęciu poniżej. Są bezzapachowe.
Efekt jaki dają jest przepiękny, właściwie to za każdym razem jak mam je na oczach zostaję zaczepiana i komplementowana, co jest bardzo przyjemnym ukoronowaniem mojej pracy włożonej w makijaż, chociaż zazwyczaj komplementujący myślą, że spędziłam nad nim dużo więcej czasu niż to rzeczywiście miało miejsce. Najczęściej nakładam go na jaskółkę z kredki jak widać na zdjęciu poniżej, złoty lub srebrny jako akcent pod klasyczną, czarną jaskółkę, albo w wewnętrzne kąciki i na dolną linię rzęs. Kiedy naprawdę chcę, aby był widoczny nakładam go na powiekę ruchomą, ale uwaga, trzeba wtedy dać mu chwilę w bezruchu na zaschnięcie, bo w przeciwnym razie może się rozmazać, albo nieestetycznie zebrać w załamaniach. Co ciekawe w składzie znajdziemy ekstrakty z ogórka, marchwi i brzoskwini.
Cena: 89 zł; 7,5 ml; Sephora lub na stronie sephora.pl lub urban-decay.pl
Podsumowując, uważam te eyelinery za odkrycie roku i nie wyobrażam sobie bez nich makijaży wieczorowych, zresztą już jestem znana z tego, że coś mi się na oczach iskrzy... Najpopularniejszy jest kolor złoty, nic dziwnego jest piękny i wyrafinowany, doda szyku każdemu makijażowi. Przede wszystkim brawa za trwałość, konsystencję i łatwość aplikacji. Ja nie znalazłam u nich wad, więc gorąco zachęcam do wypróbowania!
Mam nadzieję, że skutecznie Was zainteresowałam, bo naprawdę warto.
Tym bardziej teraz przed Sylwestrem, kiedy w Sephorze jest -25% na wszystkie kosmetyki do makijażu.
Dajcie znać co o tym myślicie.
Pozdrawiam, Marta
Przepiekne są! :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko ja jestem sroką ;)
Usuń