17 grudnia 2016

recenzja: The Body Shop Oils of Life Sleeping Cream krem na noc

Cześć Dziewczyny, makijaż makijażem, ale nie od dziś wiadomo, że bez dobrze wypielęgnowanej skóry nic nie będzie wyglądać 'flawless'. Dlatego od pewnego czasu bardziej zwracam uwagę na to co, jak i kiedy aplikuję na twarz, aby móc stopniowo zmniejszać ilość nakładanych kosmetyków kolorowych... Od niedawna w Poznaniu możemy dostać pełen asortyment w stacjonarnym sklepie The Body Shop w galerii Posnania i oczywiście postanowiłam zrobić 'małe' zakupy w celu zorientowania się, czy warto. Dziś chciałabym skupić się na jednym z moich nabytków - kremie do twarzy z linii Olis of Life. Podstawowe pytanie brzmi 'Czy jest wart swojej ceny?'.






Opakowanie. Produkt kupujemy zapakowany w kartonik, więc mamy pewność, że nikt go przed nami nie otwierał. Znajdziemy na nim również trochę informacji. Sam krem zamknięty jest w naprawdę solidnym szklanym słoiku z plastikową nakrętką. Od razu mówię - opakowanie do mnie przemawia. Jest wygodne, eleganckie i ciężkie, a nie od dziś wiadomo, że to wpływa na odbiór kosmetyków (w myśl zasady 'cięższe=droższe=lepsze'). Z przyjemnością postawiłam go na szafce nocnej, a to żółte szkło i złota naklejka pięknie komponują się z resztą wystroju (czy ja już przesadzam?!). Słoiki niestety mają to do siebie, że krem wybieramy z środka palcem, przez co wprowadzamy tam bakterie, ale przy zachowaniu odpowiedniej higieny jestem w stanie to przeboleć.


Konsystencja jest bardzo lekka, właściwie to połączenie odrobiny kremu z żelem. Mogłoby się wydawać, że na zimę będzie za lekka, w końcu okres grzewczy i suche powietrze doprowadzają suche skóry do szału. Dla mnie jest jednak idealna - lekka, łatwo się rozprowadza, przynosi ulgę po wieczornym oczyszczaniu, a jednocześnie tworzy na skórze nietłustą warstwę, która w minimalnej ilości pozostaje tak do rana. Krem jest średnio wydajny. Kupiłam go na samym początku listopada i przy codziennym używaniu przez półtora miesiąca została mi trochę ponad połowa, a mamy tutaj większą pojemność, bo aż 80 ml. Kolor jest delikatnie żółty. Zapach jest rewelacyjny - delikatnie ziołowy, a to jest to, co tak lubię w kosmetykach. Wyczuwam w nim wyraźnie lawendę, rumianek, rozmaryn. Nakładanie go wieczorem właśnie przez ten zapach staje się jeszcze przyjemniejsze.


Działanie kremu mogę już zauważyć, gdyż bardzo rygorystycznie podchodzę do pielęgnacji wieczornej i nakładam go codziennie od półtora miesiąca. Przede wszystkim skóra jest miękka w dotyku, gładka, sprężysta i ukojona. Zmniejszyły mi się zaczerwienia, nie mam problemu tzw. 'suchych skórek' przy makijażu i strefa T także na tym zyskała, bo nie świecę się tam tak w ciągu dnia. Skład tej linii opiera się na mieszance 3 olejów znanych z wyjątkowych właściwości regeneracyjnych i rewitalizujących skórę: olej z nasion czarnego kminu z egipskiej Doliny Nilu (antyoksydanty), olej z nasion kamelii z wiecznie zielonych drzew w Chinach (kwasy tłuszczowe) oraz olej z owocu dzikiej róży z Chile (kwasy omega 3 i 6). W kremie na noc znajdziemy jeszcze olej z oliwek, majeranku, rozmarynu, rumianu szlachetnego, skórki z gorzkiej pomarańczy, lawnedy. Niestety substancje zapachowe są w połowie składu, a większość olejów zaczyna się właśnie po niej, ale po analizie w analizatorze składów kosmetycznych (TUTAJ) nic niepokojącego nie rzuciło mi się w oczy poza dimetykonem na początku, który może zapychać, więc osoby szczególnie wrażliwe powinny mieć to na uwadze. U mnie nic negatywnego ze skórą się nie zadziałało. W skład linii wchodzą jeszcze: skoncentrowany balsam/tonik do twarzy, intensywnie rewitalizujący olej do twarzy, intensywnie nawilżający żel-krem do twarzy, krem po oczy.


Cena: 139 zł; 80 ml; sklepy stacjonarne The Body Shop (lista sklepów TUTAJ)

Podsumowując, polecam ten krem szczególnie posiadaczkom cer mieszanych i tłustych, bo dużo tu składników normalizujących wydzielanie sebum jak np. olejki z lawendy, gorzkiej pomarańczy czy rozmarynu i rzeczywiście można to zauważyć. Osoby z bardzo suchą lub wręcz odwodnioną skórą mogą czuć niedosyt w kwestii odżywienia. U mnie krem świetnie spisuje się teraz, ale na lato będzie jeszcze lepszy, dzięki swojej lekkiej konsystencji. Cena jest wysoka, ale w TBS jest co chwilę jakaś promocja (sama kupiłam go podczas akcji 2+2) i wtedy taki zakup nie boli aż tak mocno. Odejmuję punkt za silikon w składzie i substencje zapachowe, bo za taką cenę wolałabym, aby był nieco lepszy.  


The Body Shop odświeżyło asortyment i zmieniło wystrój i od razu widać większe zainteresowanie Polek. Sama wcześniej niewiele od nich kupowała, a teraz naprawdę mnie zainteresowali.
Co Wy o tym sądzicie?
Pozdrawiam, Marta

2 komentarze:

  1. nigdy nie byłam w TBS, w sumie nie mam u siebie w okolicy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj teraz warto, w środy mają zawsze jeden produkt w bardzo okazyjnej cenie i można w ten sposób wyhaczyć coś fajnego :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...