Cześć Dziewczyny, czas leci nieubłaganie, moje studenckie wakacje niebawem dobiegną końca, chociaż już mogę spokojnie pić ciepłą kawę z syropem otulona golfem... To, jak szybko leci czas poznaję jeszcze w jedne sposób, bo wysypujących się z pudełka pustych opakowaniach po kosmetykach. Dorzucam, dorzucam i ciągle je dorzucam, aż w końcu już się nie mieszczą i zdaję sobie sprawę, że od poprzedniego posta minęło kilka miesięcy! Dziś post z pustymi opakowaniami, czyli coś co sama chyba najbardziej lubię czytać u innych, bo nic nie daje mi lepszej gwarancji co do opinii na temat danego produktu jak właśnie post po jego całkowitym zużyciu.
- PHARMACERIS H skoncentrowany szampon wzmacniający do włosów osłabionych - mój ulubiony szampon, jest bardzo wydajny, wygładza, nawilża i dobrze oczyszcza moje włosy. Doceniłam go tym bardziej, odkąd miałam mały romans z 'drogeryjnym' szamponem, który odciążył mi włosy u nasady i posklejał. Kupuję co najmniej 2 opakowania podczas promocji w Super-Pharm.
- FURTERER FORTICEA szampon stymulujący wzrost włosów - pierwsze o czym muszę wspomnieć to zapach tego kosmetyku - przepiękny, ziołowy, kojący, intensywny, ale w tym przypadku to także plus. Szampon sam w sobie pienił się dobrze, oczyszczał skórę głowy nie przesuszając włosów, nie zawierał silikonów. Włosy były czyste, pachnące, miękkie i lśniące, a nawet zauważyłam, że niektóre pojedyncze włosy były wyraźnie grubsze, chociaż nadal włosy wypadały mi na potęgę. Niestety był średnio wydajny, przy czym dużo kosztuje (65 zł). Może kiedyś kupię ponownie.
- SCHWARZKOPF GLISS KUR ekspresowa odżywka regeneracyjna Million Golss - uwielbiam te odżywki do włosów, są niezawodne kiedy nie mam czasu nakładać maski na włosy podczas mycia, albo do ujarzmienia puszących się kosmyków. Mgiełka, którą daję atomizer jest delikatna i równomierna. Włosy po użyciu lepiej się rozczesują, są błyszczące i odrobinę bardziej nawilżone. Mam kolejne opakowanie w użyciu, z tym że w innej wersji.
- BATISTE suchy szampon Cherry - na wyjazd niezastąpiony, jednak od pełnowymiarowych opakowań robię sobie przerwę, bo podejrzewam, że to one powodowały u mnie zmiany na skórze głowy. Na razie nie kupię ponownie.
- BIELENDA Magic Bronze brązująca pianka do ciała (Light Skin) - o tej piance nie wypowiem się za bardzo, z tego co pamiętam po pierwszej aplikacji łatwo się nakłada, w miarę szybko wysycha i to tyle. Praktycznie cała pianka rozlała mi się w szufladzie z kosmetykami brudząc wszystko dookoła, w opakowaniu nie pozostało nic... Opakowanie oceniam na 1. Nie wiem czy dam jej jeszcze jedną szansę i kupię ponownie.
- THE BODY SHOP żel pod prysznic (Pink Grapefruit) - swój pierwszy żel TBS mogłam, dzięki karcie członkowskiej, wybrać sobie za 1 zł, w przeciwnym razie nigdy nie sięgnęłabym po tak drogi żel pod prysznic (ok. 26 zł za 250 ml). To opakowanie dostałam i zakochałam się w tym zapachu - bardzo intensywny, odrobinę kwaśny i gorzki, idealny na lato! Żel jest stosunkowo gęsty, przez co jest wydajny, dobrze się pieni i podoba mi się opakowanie. Jedyną wadą jest cena. Mimo to kolejne 3 żele TBS kupiłam niedawno w promocji kiedy były za 12,90 zł.
- RITUALS THE RITUALS OF SAKURA pianka do mycia ciała, krem do ciała, peeling do ciała - moim ulubionym produktem z całej marki jest pianka do mycia, która rewelacyjnie sprawdza się w połączeniu z rękawicą do mycia z Rossmanna. Krem i peeling również polubiłam, ale tutaj już szybciej jestem w stanie znaleźć tańsze zamienniki. Z całego zestawu, o którymi pisałam w osobnym poście, został mi tylko olejek myjący. Myślę, że na piankę skuszę się jeszcze nie raz, a z resztą jeszcze nie wiem.
- RITUALS THE RITUALS OF AYURVEDA krem do ciała - doskonale nawilżał jednocześnie szybko się wchłaniał, piękny zapach na bazie indyjskiej róży, który długo utrzymywał się na skórze. Oryginalnie występuje w opakowaniu w formie dużego słoja, co jest zdecydowanie wygodniejszą opcją, bo jak widać musiałam rozcinać tubkę, aby zużyć kosmetyk w całości. Możliwe, że kupię pełnowymiarowe opakowanie.
- SEPHORA olejek do demakijażu - ten olejek zupełnie zrewolucjonizował mój demakijaż, to on spowodował, że przez dobre 1,5 miesiąca nie sięgnęłam po waciki i żaden z płynów do demakijażu/wodę micelarną. Bardzo wygodne opakowanie z pompką, chociaż zupełnie nie nadaje się do podróżowania, bo od razu się rozlewa. Wydajny, skutecznie zmywa makijaż, nawet ten wodoodporny, delikatny dla rzęs. Mam kolejny w użyciu.
- SEPHORA silnie oczyszczający żel Ekstrakt z zielonej herbaty - żel ten świetnie sprawdzał mi się w połączeniu ze szczoteczką Clarisonic. Jest na tyle gęsty, że nie spływał, ale nie za gęsty, więc bez problemu się pienił i oczyszczał skórę. Całkowicie domywał mi pozostałości podkładu, ale nie przesuszał mi sam z siebie skóry. Stosowałam go wyłącznie na wieczór, rano sięgałam po delikatniejszą piankę. Mam kolejne opakowanie w użyciu.
- SISLEY krem nawilżająco-matujący z żywicami tropikalnymi - zimą, kiedy miałam jeszcze bardziej suchą skórę krem sprawdzał się idealnie pod makijaż - nawilżał, ale pozostawiał matowe wykończenie, latem już nie wchłaniał się tak dobrze i wolałam lżejsze konsystencje. Sam krem jest bardzo drogi i sama nie kupiłabym go, raczej do niego nie wrócę.
- NACOMI olej marula - do twarzy nie spisał się tak jakbym tego oczekiwała, przynajmniej samodzielnie. Zużyłam go jako olej do włosów i tu było już super. Końcówki były nawilżone i wyglądały dzięki temu zdrowiej, włosy były miękkie, sypkie. Możliwe, że właśnie jako olej do włosów kupię go ponownie, póki co mam mieszankę olejów w masce do włosów Nacomi.
- NACOMI arganowy krem pod oczy - mocno nawilża, ale nie jest za ciężki. Mając w szafce nocnej jeszcze 2 kremy Estee Lauder zdecydowanie chętniej sięgam po ten. Kupię kolejne opakowanie.
- NACOMI normalizujący krem do twarzy 20+ - cóż, nie jestem w stanie jednoznacznie ustosunkować się do tego kremu, raz mi pasował, raz nie. Zawierał oleje, więc średnio nadawał się pod makijaż, na noc wydawał mi się za słabo nawilżający. Musiałbym jeszcze go potestować, co na pewno zrobię, póki co mam inne.
- CLINIQUE MOISTURE SURGE krem do twarzy Intense - miniatura, którą dostałam do zakupów. Linię znam, ale jakoś mnie do niej nie ciągnie, mimo to chętnie przetestowałam. Krem miał dość lekką konsystencję, ale nie całkiem żelową. Nie wchłaniał się jakoś nadzwyczajnie szybko, mimo to rano moja skóra bywała ściągnięta i potrzebowała szybkiego nawilżenia. Po makijaż natomiast był trochę za treściwy i musiałam sporo odczekać zanim mogłam przejść do aplikacji podkładu. Ogólnie nie wywarł na mnie za dobrego wrażenia i nie mam zamiaru kupować pełnowymiarowego opakowania.
- GLAMGLOW maska oczyszczająca Supermud - pokochałam tę maskę, oczyszcza jak żadna inna, chociaż czasem może skórę chwilowo podrażnić przez zawarte w niej kwasy. Teraz występuje w większej pojemności więc jak tylko wykończę resztę masek tego typu kupię tę, w nowym opakowaniu.
- ST.MORIZ rękawica do nakładania samoopalacza - żywot rękawicy dobiegł końca. Nie pociesza mnie to, bo mimo, że nie była droga (ok. 19 zł na cocolita.pl) to użyłam jej może z 15-20 razy, a jest do wyrzucenia. Nie tylko gąbka się porwała, lecz w ogóle odpadła od tej materiałowej części. Mimo, że mnie wkurzyła to nie wyobrażałam sobie aplikacji samoopalacza bez niej, tak więc zostałam zmuszona kupić kolejną, ale na pewno nie będzie to St.Moriz.
- CATRICE Eyeborw Set - drugi post jaki kiedykolwiek opublikowałam na moim blogu dotyczył między innymi zakupu tego produktu i tak od 2012 roku miałam go w swojej toaletce. W końcu mogę ze spokojnym sumieniem wyrzucić to opakowanie, bo jak widać na zdjęciu powyżej prawie nic już w środku nie zostało. Opakowanie liche, pokrywka odpadła mi po kilku miesiącach używania, ale sam produkt świetny i myślę, że w tej cenie nic lepszego nie znajdziemy. Mam gdzieś w zanadrzu jeszcze jedno, nieotwarte opakowanie.
- ESTEE LAUDER SUMPTOUS, LANCOME MON SIEUR BIG tusze do rzęs - obie mają klasyczne szczoteczki, EL ma zdecydowanie węższą i można nią lepiej rzęsy rozczesać. Lancome jako nowość zupełnie do mnie nie przemawia, na szczotce zbiera się bardzo dużo produktu, rzęsy nie wyglądają za ciekawie, a w dodatku mocno mi się odbija na powiekach. Mam lepsze, nie sięgnę po żadną z nich.
- KOBO matowy puder brązujący (308 Sahara Sand) - brązer o idealnym odcieniu kiedy nie jestem ani trochę muśnięta słońcem, dzięki niemu nie muszę się przejmować czy odcień jest za chłodny czy za ciepły/pomarańczowy, on po prostu zawsze dobrze wygląda i w naturalny sposób podkreśla trójwymiarowość twarzy. Nie ma ani jednej drobiny, jest suchy i to na tyle, że mocno się kruszy podczas nakładania na pędzel (tzw. kickback), no i jest mało wydajny, bo to chyba pierwszy brązer, który w całości zużyłam, a miałam go jakiś rok. Mam kolejne opakowanie w użyciu.
- L'BIOTICA złuszczająca maska do stóp - już drugi raz stosowałam tę maskę i na razie to dla mnie najlepszy sposób na pedicure. Stosuję je mniej więcej co miesiąc, po ok. 6 dniach skóra mi się łuszczy, a po 2 tyg. moczę stopy w wodzie z solą do stóp i używam pumeksu. Muszę tylko wspomnieć, że nigdy nie miałam problemu z nadmiernym rogowaceniem. Na pewno kupię ponownie.
- DR.JART+ RUBBER MASK maska rozświetlająca Bright Lover - zupełnie inna maseczka niż to, co do tej pory używałam. Przede wszystkim materiał, z którego została wykonana, czas noszenia (1,5 godz.) i efekty, które rzeczywiście widziałam po pierwszym użyciu. Skóra była ukojona, nawilżona, miękka, sprężysta. Podejrzewam, że jeżeli stosowałabym ją systematycznie mogłaby wiele dobrego przynieść. Na pewno jeszcze spróbuję tę wersję i inne.
- SEPHORA maski do twarzy Algi oraz Awokado - azjatycka pielęgnacji w czystej formie do mnie nie przemawia, ale nie ukrywam, że niektóre elementy udało mi się wdrożyć. I tak, przynajmniej raz w tygodniu nakładam jakąś maskę, gdzie kiedyś bywało to raz na kwartał. Maski Sephora są bardzo mocno nawilżone, na tyle, że spokojnie można pozostałe w opakowaniu "serum" nałożyć na szyję i dekolt. Płat dobrze się trzyma skóry, nie spada. Awokado bardzo mocno nawilża i odżywia skórę, koi dzięki aloesowi, a w przeciwieństwie do Tony Moly nie ma parafiny czy sylikonu. Algowa maska raczej nawilża, nie zauważyłam skutków detoksykacji co dopiero oczyszczenia, w tym celu bez wątpienia lepiej sprawdzają się glinki. Na pewno kupię inne wersje.
- SEPHORA maska do stóp Lawendowa - między złuszczaniem sięgam po nawilżające maseczki, bo kremu do stóp nie aplikowałam już kilka lat podejrzewam. Maska przede wszystkim pięknie pachnie lawendą, jest mocno nawilżona. Opakowanie jest w porządku, plaster na wysokości kostki dobrze trzyma skarpetę w miejscu, jednak ja i tak na nie zakładam jeszcze tradycyjne skarpetki. Co do działania - maska odświeża, nawilża, chłodzi, ale jest to uczucie bardzo krótkotrwałe, następnego dnia stopy są w takiej samej kondycji jak przed zabiegiem. A, co najważniejsze, zamiast 20 min jakie zaleca producent trzymam maskę przynajmniej 1,5 godz. Mam jeszcze jedną lawendową w zapasie i chciałabym wypróbować drugą opcję - migdałową - ale chyba będę musiała poszukać czegoś lepszego.
Koniecznie napiszcie w komentarzach co sądzicie o tych kosmetykach!
Pozdrawiam, Marta
A u mnie ten szampon z Pharmaceris się nie sprawdził. Miałam ze 2 pełnowymiarowe opakowania i niestety więcej po niego nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńZ Rituals bardzo bym chciała wypróbować tę zieloną serię Tao (o ile się nie mylę). Ta biała z kwiatem wiśni świetnie działała ale zapach nie był dla mnie.
Żele z TBS również bardzo lubię ale ich regularna cena faktycznie może odstraszać. Różowy grejfrut to i mój ulubieniec:)
Sporo tego :))
OdpowiedzUsuńOlejek do demakijazu Sephory mnie zaciekawił :)
OdpowiedzUsuńLubię maski złuszczające do stóp :)
OdpowiedzUsuń